wtorek, 22 stycznia 2013

"Przygody Piotrusia Pana" - słuchowisko muzyczne

         "Ja jestem Hak! Kapitan Hak! Szpon zamiast dłoni to mój znak. Żelazny szpon, straszliwy szpon. Nie noszę broni starczy on. Rozszarpie od razu żelazny mój pazur o cho na drobny mak! rekina, niedźwiedzia, jak mrówkę, jak śledzia. To mój żelazny hak". Śpiewamy sobie z Chłopczykiem podczas jazdy na sankach, drogi do przedszkola, zabawy, szykowania posiłku. Chłopczyk groźnie marszczy brew. 
       Brzmi trochę przerażająco. Co najmniej jak kolejna część Szczęk, których co prawda nie oglądałam. Nic z tych rzeczy. To po prostu Przygody Piotrusia Pana wydawnictwa Bajki-Grajki.



      I choć treści piosenek piratów bywają straszne, niekiedy brutalne, najszybciej wpadają w ucho i wbrew pozorom, nie budzą lęku. Może za sprawą niskich głosów, które choć trącają groźną strunę, są jednak ciepłe i miękkie jak aksamit. I choć Kapitan Hak ginie na koniec w paszczy krokodyla, Chłopczyk, podobnie, jak jego koledzy w przedszkolu, chce być w zabawie właśnie Kapitanem. Ciekawe, że nikt nie chce być Piotrusiem Panem, który jest bohaterem pozytywnym i w ostatecznej rozgrywce wygrywa. 
      Największym walorem tego słuchowiska jest oprawa muzyczna. Całość spięta została piosenkami, Nany (pieska, który opiekuje się dziećmi) oraz "Wyszła nocka na spacer...", "Wyszło słońce na spacer...", które zostały zaaranżowane na kołysanki. 



      Kiedy Wanda, Janek i Michał są już w łóżkach, słyszą nagle, jak ktoś gra na flecie. To Piotruś Pan. Przybył z wyspy, która nazywa się Bajlandia. Dzieci koniecznie chcą pofrunąć tam razem z nim. Na wyspie przeżywają mnóstwo przygód. Spotykają piratów, syreny, czerwonoskórych i krokodyla z zegarem w żołądku. 
      Wanda opiekuje się młodszym rodzeństwem, można w niej zauważyć cechy matki. Pobrzmiewają tutaj także echa pewnego modelu wychowania, czy przemycenia dzieciom pewnych zasad. "Ej nie wleczcie się tam w tyle, bo was Piotruś Pan zostawi" - woła Wanda do braci. Czy trucizna przygotowana przez piratów - ciasto z rodzynkami, jeszcze gorące. Pojawia się tu stereotyp dzieci jako łakomczuchów i znów na straży zasad staje Wanda, która nie pozwala zjadać dzieciom ciasta. Ja uwielbiam obskubywać gorące ciasto, Chłopczyk też lubi. To chyba najprzyjemniejszy moment w konsumowaniu smakołyka.  Osobiście bardzo nie lubię w twórczości dla dzieci i nie tylko tego typu moralizowania, dlatego tak bardzo kłuje mnie to w uszy. 
        Słuchowisko muzyczne zostało zaadaptowane przez Krystynę Wodnicką według Przygód Piotrusia Pana Jamesa Matthew Barry'ego. Pierwotnie napisana została sztuka teatralna Piotruś Pan (1904), którą później pisarz zaadaptował na powieść pt. Peter Pan and Wendy (1911). Postać Piotrusia Pana stworzył autor opowiadając historie dzieciom swojej przyjaciółki Sylvii Llewelyn Davies. Istnieją dwie teorie, co do pierwowzoru tytułowego bohatera (w moim odczuciu w cale nie muszą się wykluczać). Pierwsza głosi, że imię postaci jest połączeniem imienia najmłodszego z synów Sylvii, Petera i Pana, greckiego boga lasów i pasterzy. Uważa się również, że inspiracją dla stworzenia bohatera, był starszy brat Barry'ego, David, który w wieku trzynastu lat w wyniku tragicznego wypadku podczas jazdy na łyżwach, zmarł. Matka Barry'ego bardzo mocno przeżyła śmierć syna, który ponoć był jej ukochanym dzieckiem, i w którym pokładała największe nadzieje. Mały James miał  wtedy sześć lat, bardzo chciał pocieszyć matkę i zyskać uczucia, jakimi obdarzała starszego brata. W tym celu między innymi nosił ubrania po Davidzie. Matka pociechę znalazła w myśli, że David umierając jako chłopiec pozostał chłopcem na zawsze. I to ta idea miała być inspiracją dla pisarza do stworzenia postaci Piotrusia Pana. 
         Tak sobie myślę, że J. M. Barry musiał być wspaniałym towarzyszem zabaw, który doskonale rozumie się z dziećmi.
        Dla nas na razie za wcześnie na książkę, ale słuchowisko muzyczne jest rewelacyjne! Nieraz słuchamy kilka razy w ciągu dnia. 
       Bardzo się cieszę, że pojawiło się wydawnictwo, które zajmuje się wydawaniem na płytach CD starych dobrych słuchowisk muzycznych dla dzieci. Wydania mają dwie okładki, jedną "nową", drugą oryginalną (taką, jak w wydaniu pierwotnym). Niektóre bajki przetrwały jeszcze z mojego dzieciństwa na kasetach, albo płytach winylowych, ale oczywiście nie wszystkie. Dlatego wielkie podziękowania dla Bajek-Grajek, dzięki którym kolejne pokolenie może obcować ze skarbami kultury dla dzieci. 

P.S. Zadaję sobie pytanie dlaczego dzieci większą sympatią darzą Kapitana Haka, niż Piotrusia Pana. Czy postać groźnego pirata nie jest wystarczająco wyraziście nakreślona? Pojawiają się wątpliwości, czy obok niezaprzeczalnych walorów artystycznych (muzyka, zbudowanie postaci jedynie za pomocą głosu), ta adaptacja ma coś więcej do zaoferowania. Chłopczyk i jego koledzy z przedszkola wolą się raczej utożsamiać z Kapitanem Hakiem i jego piratami. Przyczynę tego upatruję w tym, iż zazwyczaj bogatszy i stwarzający większe pole do popisu jest materiał aktorski na postać negatywną. Czy też może utożsamiając się z groźnym bohaterem, postrachem siedmiu mórz, dziecko ma możliwość przeżycia emocji, czy też działania w energii, które jednak nie są akceptowane w naszym społeczeństwie, a niewątpliwie mieszczą się w wachlarzu emocji, czy postaw, którymi dysponuje każdy z nas? I dzięki tej szczelinie, jaką jest forma artystyczna może nadać im wyraz, pozwolić się zmaterializować? Być może jest to pewien rodzaj katharsis...
       Chłopczyk pyta mnie, dlaczego Kapitan Hak nie mógł dźgnąć Krokodyla, żeby ten go nie połknął. I ma rację. Kapitan Hak pewnie dźgnąłby Krokodyla, ale to popsułoby całe zakończenie, kiedy to zły charakter musi ponieść karę. Chaderlos de Laclos (teraz nie pamiętam dokładnie, czy z obawy przed cenzurą, czy w wyniku cenzury) pisząc zakończenie Niebezpiecznych związków ukarał swoich bohaterów mimo że zakłócało to spójność postaci.
      Udaje mi się jednak dostrzec pewien pozytyw w tym naiwnym spojrzeniu pełnym bezkrytycznej fascynacji - dostrzeżenie w postaci negatywnej czegoś pozytywnego, tego, co wszystkich ludzi tych "dobrych" i tych "złych" czyni takimi samymi...





Przygody Piotrusia Pana
tekst: Krystyna Wodnicka wg J.M. Barry'ego
muzyka: Mieczysław Janicz
wykonawcy: M. Hryniewicz, H. Balińska, E. Kmiecińska, A. Rojek, J. Lubisz, J. Russek, A. Stockinger, Cz. Mroczek, J. Zakrzeński, J. Nalberczak, T. Bartosik, I. Kuśmierska, W. Kałuski
rok nagrania: 1978
Wydawnictwo Bajki-Grajki, Warszawa

piątek, 18 stycznia 2013

"Wstyd" - tylko dla dorosłych

        Lubię filmy, które stawiają więcej pytań niż odpowiedzi. Ostatnio rzadko mam czas, aby coś obejrzeć, ale wreszcie udało mi się zobaczyć Wstyd. Opowieść zaczyna się w momencie, kiedy bohaterowie mają około trzydziestki. Jednak koszmar z dzieciństwa mimo, że już się skończył, odcisnął się głębokim piętnem w duszach rodzeństwa.
             Brandon (Michael Fassbender) i Sissy (Carey Mulligan) są jak dwa przeciwległe bieguny. On ma dobrą pracę, własne mieszkanie, jest pedantem, prowadzi bardzo bogate życie seksualne, wciąż ogląda filmy i magazyny pornograficzne, nawet w pracy nie może się pohamować. Seks stał się jego obsesją. Przygodna kopulacja, czy masturbacja, to już nie ma znaczenia. Ona nie może się odnaleźć, nie potrafi ułożyć sobie życia, szybko się zakochuje, szuka mężczyzny, który się nią zaopiekuje. 
        Możemy jedynie podejrzewać, że przyczyną była przemoc na tle seksualnym, której doświadczyli w dzieciństwie.
        "Nie jesteśmy źli, tylko ze złego miejsca" - to zdanie mówi najwięcej o ich przeszłości. Tajemnica przeszłości się nie wyjaśnia, bohaterowie prawie nie wspominają o swojej przeszłości, choć czuć wyraźnie, że jest obecna między nimi. Oszczędność dialogów potęguje znaczenie słów. Narracja prowadzona jest za pomocą obrazów. O uczuciach bohatera możemy się dowiedzieć poprzez obserwacje napięć mięśni na jego twarzy. Brandon nie budzi sympatii widza. Steve McQueen przedstawia chłodno i surowo swojego bohatera, nie jest wobec niego empatyczny, nie tłumaczy, nie usprawiedliwia, nie współczuje. Ale jednocześnie nie ocenia. Afirmuje. To jest okrutna (okrutna w rozumieniu Artauda) afirmacja życia ze wszystkimi jego odcieniami, nie szukająca wyjścia z sytuacji, nie dająca nadziei. My widzowie możemy zobaczyć, podejrzeć wycinek czyjegoś życia, do którego nie zostaliśmy zaproszeni.
         W kulminacyjnym momencie, kiedy Brandon staje twarzą w twarz z groźbą utraty siostry, powstaje w jego sercu przestrzeń na zmianę. Wychodzi ból, który nagromadził się przez lata, który prawdopodobnie został zepchnięty w otchłań tego, co wyparte i co nigdy nie miło ujrzeć światła dziennego. Steve McQueen nie podsuwa łatwych rozwiązań, nie daje odpowiedzi. W finałowej scenie wzrok Brandona napotyka spojrzenie dziewczyny... Byliśmy świadkami analogicznej sceny na początku filmu. 
         Co zrobi Brandon? Każdy sam musi sobie dopisać zakończenie. Może zakończenie jest już w nas zapisane? Czy nie jest wynikiem naszego postrzegania świata? Zwierciadłem, w którym przegląda się nasze "ja"?


Reżyseria: Steve McQueen
Scenariusz: Steve McQueen i Abi Morgan
Muzyka: Harry Escott
Zdjęcia: Sean Bobbitt

Obsada:
Michael Fassbender - Brandon
Carey Mulligan - Sissy
James Badge Dale - David

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Jerzy Grotowski

            Dziś wypada czternasta rocznica śmierci Jerzego Grotowskiego


          Chcę przypomnieć tą postać, a niektórym być może przedstawić, gdyż wywarła duży wpływ na moje postrzeganie człowieka, człowieka zanurzonego w kulturze, tym samym zmuszając mnie, jako już matki, do stawiania pytań. Pytań o to jakiego człowieka chcę wychować, jakiego człowieka wychowam dla świata, które kulturowe nakazy, nawyki, sposoby kształtowania małego człowieka są dla niego opresyjne i destrukcyjne. Zostałam wybrana na przewodnika mojego dziecka w wędrówce jaką jest życie i stoi przede mną zadanie pokierowania tą malutką istotą w taki sposób, by nauczyć ją funkcjonowania w świecie, przy jednoczesnym zachowaniu tych wszystkich darów i naturalnych zdolności poznawania świata, z którymi się już urodził, które każdy ma dane a priori. Jako rodzice otrzymujemy dar, bardzo delikatny i niczym rzeźbiarz w swej pracowni, co dzień kształtujemy ten kawałek gliny, każdy nasz ruch zostawia ślad.
     Podobno Afrykanie są bardzo łagodni w obejściu z dziećmi, wierzą bowiem, że zbyt surowe traktowanie może spowodować ucieczkę duszy z ciała.

sobota, 12 stycznia 2013

"Nasza mama czarodziejka" Joanny Papuzińskiej

          Kilka dni temu przeczytałam informację na wp, z której dowiedziałam się między innymi, że Komisja Praw Kobiet w Parlamencie Europejskim chce zakazania książek przedstawiających model społeczeństwa, który jest sprzeczny w ich mniemaniu z ideą równości płci, tzn. książek, w których mama zajmuje się domem, a tata zarabianiem pieniędzy. Budzi to we mnie pewne obawy, bo czy nie ociera się to o dyskryminację? Myślę, że jest wiele kobiet, które świadomie wybrały zajmowanie się dziećmi i domem i zrezygnowały tym samym z kariery zawodowej. Nie widzę powodu, dla którego miałyby być spychane na margines społeczeństwa, czy przymuszane do podjęcia pracy zarobkowej. Kobieta spełniona to nie tylko ta, która co rano pędzi do pracy, kobieta spełniona może równie dobrze koncentrować się na prowadzeniu domu i odnajdywać swoje powołanie w wychowywaniu dzieci. Grunt to życie w zgodzie ze sobą. Nie ma jednego przepisu na udane i satysfakcjonujące życie.
       Ze zgrozą myślę ile pięknych książek pójdzie na śmietnik jeśli faktycznie taki zakaz wejdzie w życie. Mam nadzieję, że "matki polki (i nie tylko) feministki" się temu skutecznie przeciwstawią. Bo czy już nasze dzieci nie będą czytać książek takich jak Nasza mama czarodziejka Joanny Papuzińskiej. Ciekawa jestem ile z tych pań z Komisji Praw Kobiet potrafiłoby jak tytułowa bohaterka pomóc wielkoludowi, czy zreperować księżyc, kiedy obtłucze sobie rożek, ochronić statek przed burzą, oswoić gada przedpotopowego, odnaleźć cień sosny, sprawić, aby zabawkowy samochód zamienił się w prawdziwą furgonetkę, uratować zabytkową dzwonnicę, czy latać na poduszkowcach. 



       Nasza mama czarodziejka stanowi zbiór odrębnych opowieści. Tytułowa bohaterka, Maria jest całkiem zwyczajną mamą, która zajmuje się prowadzeniem domu i wychowywaniem trzech synów. Cała czwórka (mama i chłopcy)  przeżywa niesamowite przygody, o których opowiada średni syn. Wewnątrz tej zwyczajnej mamy kryje się osobą doprawdy wyjątkową, o nieprzeciętnej wyobraźni i odwadze ("Wszyscy, nawet dorośli panowie, bali się tego wielkoluda. Ale nasza mama - nie."), potrafiącą znaleźć twórcze i niecodzienne rozwiązanie trudnych sytuacji, wykorzystując do tego to, co akurat miała pod ręką (ciasto, nici, sałatę, popielniczkę). Bohaterka wykreowana przez Joannę Papuzińską to pochwała tego aspektu kobiecości, jakim jest macierzyństwo! Dla mamy nie ma rzeczy niemożliwych! Obtłukł się księżycowi rożek, nic prostszego! Mama zaraz zagniotła ciasto i ulepiła z niego brakujący fragment, który przylepiła księżycowi skórkami pomarańczy niczym plastrem. Mama czarodziejka rozwiązując problemy zaczarowuje rzeczywistość, ale jej czary nie mają nic wspólnego z magią. Ona wykorzystuje umiejętności, które tradycyjnie przypisane są kobietom w oryginalny, abstrakcyjny sposób (zagniatanie ciasta, robienie na drutach, pranie, szycie). 



       Nasza mama czarodziejka to piękna lektura nie tylko dla dzieci. Myślę, że wielu mamom, które zginęły pochłonięte przez szarą, przytłaczającą codzienność może dodać skrzydeł i obudzić drzemiącą w nich mamę czarodziejkę. Wiele zależy od tego w jaki sposób postrzegamy nasze życie.




      Tekst dopełniają ciepłe ilustracje Ewy Poklewskiej-Koziełło, nasycone soczystymi kolorami, w innych miejscach naszkicowane czarną kreską. Bardzo nie lubię w książeczkach dla dzieci ilustracji, bombardujących małego czytelnika krzykliwymi kolorami i obrazkami. A tutaj oprócz uczty dla ucha i fantazji mamy także ucztę dla oka.

Nasza mama czarodziejka
tekst: Joanna Papuzińska
ilustracje: Ewa Poklewska-Koziełło
Wydawnictwo Literatura
Seria: Poduszkowiec
Wydanie V
Łódź, 2011

P.S. I choć pisząc o Yeti Evy Susso i Benjamina Chaud cieszyłam się, że pojawiają się propozycje alternatywne dla tradycyjnego modelu rodziny nie znaczy to, że chciałabym go zupełnie wyeliminować. Nie, nie, nie! Podoba mi się ta różnorodność. Myślę, że nie można powiedzieć, iż któryś z nich jest lepszy. Najlepszy model to taki, który najlepiej sprawdza się w danej rodzinie, kiedy wszyscy jej członkowie czują, że są na swoim miejscu.

piątek, 4 stycznia 2013

"Sto bajek" Jana Brzechwy

           Pod choinką Chłopczyk znalazł "granatowo-niebieską" książeczkę - zbiór wierszy Jana Brzechwy. Sto bajek zawiera zarówno te najbardziej popularne utwory jak Kaczka dziwaczka, Na straganie, Na wyspach Bergamutach, Psie smutki, Pomidor, czy Stonoga, jak również te mniej znane. Chłopczykowi najbardziej podobają się Babulej i Babulejka, Cap na grapie, Wąż-kaligraf, Jeż... długo, by wymieniać. Nazywa tą książkę "granatowo-niebieską". 



       Zbiór ten jest ciekawą propozycją zarówno dla najnajmłodszych, jak i najnajstarszych (o Brzechwie pisałam też tu). Ci najnajmłodsi (nie rozumiejący jeszcze treści) podążać będą za rytmicznością wiesza, melodią głosu, a ci najnajstarsi i starsi mogą przenieść się w czasy własnego dzieciństwa, a także spojrzeć na teksty Brzechwy z innej perspektywy, w wielu z nich odkryjemy opowieść o nas samych, o naszych zachowaniach. Bo czyż np. Żuraw i czapla, albo Ślimak, nie służą "niejako za zwierciadło naturze", czego - od teatru, co prawda - oczekiwał Stanisław Wyspiański w Studium o Hamlecie.


 
       Ciekawe było dla mnie odkrycie, że pośród bajek Brzechwy można znaleźć także pouczające, jak Żołądek, czy Natka-szczerbatka i  choć osobiście dbanie o zęby jest dla mnie bardzo ważne, to utwór ten jakoś nie przypadł mi do serca.


 
       Przepiękne ilustracje Piotra Rychla są zabawnym komentarzem do bajek, a nie tautologicznym obrazowaniem treści. Ilustracji nie jest przesadnie dużo, młody czytelnik nie jest nimi bombardowany, część wierszyków w ogóle ich nie posiada, przy innych widnieją niewielkie obrazki, jedynie kilka jest bogato ilustrowanych. Według mnie duży plus dla ilustratora za umiar, brak przesytu, a także za wyobraźnię. Każdy tytuł jest napisany inną czcionką, wiele z nich graficznie nawiązuje do tematyki utworu, nieraz drobnym tylko detalem. 





        Początkowo Chłopczyk kieruje się w wyborze wierszyków właśnie ilustracjami, do utworów nieopatrzonych obrazkami przekonuje się dopiero po zaspokojeniu ciekawości. Bardzo wyraźnie zostały również graficznie oddzielone od siebie poszczególne zbiory wierszy zawarte w tym tomie. Wszystko to czyni książkę przejrzystą i przyjemną w odbiorze. 



         Sto bajek po raz pierwszy zostało wydanych w 1958 roku. W nocie edytorskiej czytamy, że Wydawnictwo Bajka zachowało oryginalny wybór i kolejność wierszy. Poprawiono jedynie ponawiane w kolejnych wydaniach błędy ortograficzne i uwspółcześniono interpunkcję.Na końcu tomu zamieszczono opracowany przez redakcję Słowniczek, zawierający wyrazy i wyrażenia, które wyszły z użycia. 

Sto bajek
tekst: Jan Brzechwa
ilustracje: Piotr Rychel
Wydawnictwo Bajka
Warszawa 2011

środa, 2 stycznia 2013

Musztarda po obiedzie, czyli "Boże Narodzenie w Bullerbyn"

          Dziś serwujemy musztardę po obiedzie;) Boże Narodzenie w Bullerbyn autorstwa Astrid Lindgren. Miało być jeszcze przed świętami, ale zwyczajnie się nie wyrobiłam.



       Bardzo się cieszę, że mogę dzielić się z Chłopczykiem bohaterami, których darzyłam sympatią, gdy byłam dzieckiem. 
       Boże Narodzenie w Bullerbyn to jeden z rozdziałów całego zbioru opowieści Dzieci z Bullerbyn, pięknie zilustrowany przez Ilon Wikland i wydany w formie oddzielnej książeczki dla młodszych dzieci, dla których ilustracje stanowią ważną część książki. 



       Znowu zbliżają się święta Bożego Narodzenia i wszystkie dzieci z Bullerbyn uczestniczą w przygotowaniach. Pieką pierniczki, zwożą drewno na opał, ścinają choinki, dekorują drzewka, śpiewają kolędy. Chłopczyka najbardziej urzeka przybycie Świętego Mikołaja w czasie Wigilii, który wiezie saniami wielkie wory. I nie ma się, co bać Mikołaja, bo przecież za chwilę dostanie się prezent. Ten fragment Chłopczyk wygłasza z pamięci. Prawie na każdej stronie domaga się podawania imion poszczególnych postaci.



        Zaś moją uwagę przykuwają rzeczy takie jak wystawianie snopków zboża dla ptaków, lakowanie prezentów, ścinanie choinek w lesie i przyozdabianie ich jabłuszkami (prawdziwymi, nie bombkami!) oraz innymi przedmiotami własnego wyrobu, jazda o świcie do kościoła saniami zaprzężonymi w konia. Dziś są to znaki pewnego czasu, który przeminął, no bo któż używa dziś laku do pakowania prezentów... och! Wzięło mnie na sentymenty. Czytając opowieść Astrid Lindgren przenosimy się do świata, gdzie wszystko dzieje się wolniej, gdzie podstawą życia jest wspólnota. Spokój bijący z tej historii wzbudza we mnie tęsknotę za czasem wolnym od pośpiechu, materializmu, wszechogarniającej komercji, które uśmiercają ducha świąt.  Choć tak naprawdę od nas zależy, czy na to pozwolimy. Wspólnota i świętowanie! Sąsiedzi, którzy są częścią życia, którzy stają się rodziną. Dziadziuś, choć w rzeczywistości jest dziadziusiem jedynie Britty i Anny, jak sam mówi wystarczy go dla wszystkich dzieci z Bullerbyn. A nasze społeczeństwo zmierza raczej ku anonimowości i izolacji. 


        Po mszy bożonarodzeniowej jeżdżą na nartach, sankach i łyżwach przez cały dzień.








         Jedzą też pomarańcze i marcepanki, no i Chłopczyk też chciał spróbować marcepanka, okazało się, że są całkiem niezłe. Chyba nie wrodził się w mamusię, bo ja do tej pory nie przepadam za tego rodzaju przysmakami.



        Fascynuje mnie obserwowanie, jak poszczególne książeczki zostają odkładane na półkę i pokrywają się kurzem, a inne ponownie wyszperane i z tego kurzu otrzepane. U nas tak właśnie jest z Bożym Narodzeniem w Bullerbyn, które przez rok stało nieruszane i już myślałam, że może jest tam za mało akcji, może historia za mało aktualna, ale w końcu jak już zostało z tej półki zdjęte, prawie na nią nie wraca. 

Boże Narodzenie w Bullerbyn
tekst: Astrid Lindgren
ilustracje: Ilon Wikland
przełożyła ze szwedzkiego:Anna Węgleńska
Wydawnictwo Zakamarki
Poznań 2010 

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Nowy Rok

           Dawno mnie nie było. Wsiąkłam, zaczytałam się. Wreszcie od bardzo dawna udało mi się wykraść trochę czasu na lekturę dla własnej przyjemności i wprost nie mogłam się oderwać.

Na pierwszy rzut oka gotów człowiek przypuszczać, iż głębia znajduje się tam, gdzie najciemniej,zaraz spostrzega jednak, że wszystko, co ciemne i miękkie, to tylko chmury, wszechświat natomiast z całą swą głębią dopiero na krańcach i fiordach owych gór z obłoków złożonych się rozpoczyna, ginąc w bezmiarze, w którym uroczyście migocą gwiazdy, dla nas, ludzi, symbole jasności i ładu. Nie tam więc głębia świata i jego tajemnic, gdzie chmury i czerń, głębia bowiem tam, gdzie jasność i pogoda.
                                                                                          Gra szklanych paciorków Hermann Hesse

          Życzę zatem Wam i sobie w nadchodzącym wielkimi krokami 2013 roku umiejętności dostrzegania tego, co poza chmurami codziennych i niecodziennych problemów i trosk.