Zupełnie niezamierzenie ułożył mi się tryptyk, którego wątkiem przewodnim jest dziecko/dzieci same zimą w lesie. Madika i Lisabet cieszą się, że spadł pierwszy śnieg, dziewczynki wesoło bawią się na dworze przez cały dzień. Następnego dnia okazuje się, że Madika jest chora i nie może iść z Lisabet i Alvą po prezenty gwiazdkowe. Kiedy Lisabet czeka przed sklepem na Alvę, widzi Gustawa, który stoi z tyłu na płozach sań. Chłopiec, krzyczy do niej, że ona na pewno tak nie umie, bo jest za mała. To wystarcza, aby Lisabet stanęła na pierwszych saniach, które zatrzymały się pod sklepem. Sanie ruszyły... Jadą i jadą... nie chcą się zatrzymać. Powozi nimi Andersson, który nie grzeszy zbytnią empatią i porzuca dziewczynkę samą w lesie. Śnieg cały czas sypie, a do domu daleko... Lisabet nie poddaje się, szuka powrotnej drogi. I kiedy wydaje się, że nie ma znikąd ratunku, pojawiają się ni stąd ni zowąd Hanssonowie, którzy odwożą dziecko do domu. Tam czeka na nią stęskniona siostra. Rodzice bezskutecznie szukają jej po okolicy. Ale będą mięli niespodziankę, kiedy wrócą do domu.
Astrid Lindgren stopniuje napięcie, intensyfikuje w miarę rozwijania się historii, porusza najbardziej czułe struny (myślę, że nie tylko mnie, jako matki). Czytaliśmy tą historię już rok temu, Chłopczyk miał wtedy niewiele ponad 2,5 roku. Omijaliśmy fragment, w którym Andersson zostawia Lisabet samą w lesie, bo Chłopczyk nie chciał tego czytać. Staram się być wrażliwa na niego, nie zmuszam, byśmy czytali od deski do deski. Wiem, że on najlepiej wie, kiedy jest gotowy. Teraz nie chce jej czytać, mówi, że jest straszna. Myślę, że ta książeczka poleży jakiś czas na półce zanim sięgniemy po nią znowu. Sądzę, że dla przedszkolaków jest zbyt trudna emocjonalnie. Każdy rodzic najlepiej zna swoje dziecko i wie na, co jest gotowe. Oto jeden z bardziej rozdzierających serce fragmentów:
"Tak, chyba umrę" - kołacze się jej po głowie. Zaczyna biec. Biegnie i biegnie, najszybciej jak się da. Ale nie da się jednocześnie biec i płakać. W końcu musi się zatrzymać. Stoi w śniegu, płacze i woła: - Mamo! Mamo, chodź! Ale mama nie może przyjść. Właśnie w domu na Czerwcowym Wzgórzu zaczęła piec pierniczki.
Nie ma chyba dla dziecka większego dramatu niż kiedy mama nie słyszy jego wołania o pomoc. Lindgren stosuje tutaj zabieg potęgujący emocje u czytelnika: z jednej strony mamy krzyk przerażonego dziecka, z drugiej mamę, adresatkę, tego krzyku. Jednak komunikat nie może być przez nią usłyszany, bo ona jest w domu i nieświadoma niczego beztrosko piecze pierniczki z starszą córką.
Jak to zwykle w bajkach bywa wszystko kończy się dobrze, na drodze dziewczynki zjawiają się dobrzy ludzie, którzy odwożą ją bezpiecznie do domu. Z jednej strony wysiłki dziecka, jego walka o przetrwanie, z drugiej zawierzenie Bogu (Już ten dzień to chwilka, co się do snu kłoni/O, słodyczy, co po dniu nadejdziesz tym./ Wszystko przecież spocznie w Ojca mego dłoni/Czy ja, Jego dziecko, trwożyć mam się czym? - śpiewają Hanssonowie) doprowadzają do happy endu.
Madika, która początkowo złościła się na siostrę, w perspektywie utraty jej dostrzega pustkę, mimo że wszystkie pierniczki byłyby dla niej.
Przepiękne ilustracje wykonane przez Ilon Wikland współgrają z tekstem.
Jako "matce polce feministce" nie uszło mojej uwadze, że kiedy dziewczynki wesoło bawią się na śniegu, dołącza do nich tata. "A przy oknie w kuchni stoi mama i myśli, że tata oszalał. Mama (...) nie rozumie, co takiego niezwykłego ma w sobie śnieg!". Zwracam na to uwagę, bo pamiętam z własnego dzieciństwa, że w literaturze najczęściej kobiety właśnie nie rozumiały potrzeby zabawy i same się nie bawiły. Pamiętam też w sobie pewien bunt, ja nie chcę być kobietą, bo one są nudne. Na szczęście we współczesnej literaturze dziecięcej te wzorce kulturowe ulegają zmianie.
A to fotki zrobione przez Chłopczyka :) |
Patrz, Madika, pada śnieg!
tekst:Astrid Lindgren
ilustracje: Ilon Wikland
przełożyła ze szwedzkiego: Anna Węgleńska
Wydawnictwo Zakamarki
Poznań 2007
jestem i się zaśmiewam, nie z recenzji, ale z tego, że z kolei dziś u mnie będzie... "Zimowa wyprawa..." :D Zakamarki górą!
OdpowiedzUsuńU nas rządzi "Yeti". A planuję wrzucić jeszcze jedną zimową opowieść z Zakamarków;)
Usuń"Yeti" i u nas w modzie :) ale wpis o nim dopiero w styczniu, nie wyrobiłam :)
Usuń30 yr old Staff Accountant III Derrick Hurn, hailing from Quesnel enjoys watching movies like Bright Leaves and Whittling. Took a trip to Historic City of Meknes and drives a Bugatti Type 57SC Atalante Coupe. mozesz sprawdzic tutaj
OdpowiedzUsuńadwokaci rzeszow sprawy rodzinne
OdpowiedzUsuń